To była wyprawa szlakami mojego dzieciństwa. W latach 80tych kilka lat z rzędu letnie wakacje spędzaliśmy z rodzicami na Jezioraku, żeglując na jachcie Nash, a potem na bardziej luksusowym - Wenus (a może Venus?, nie wiem). Łódki były własnością zakładowego jachtklubu Elana Toruń. Tata należał do tego klubu, bo pracował w Elanie. Żeby móc wypożyczyć jacht na wakacje, trzeba było odrobić kilkadziesiąt godzin prac społecznych na rzecz klubu. Wszyscy całą rodziną chodziliśmy do klubu i w ramach godzin społecznych szlifowaliśmy, malowaliśmy czyściliśmy co się dało czyli jachty oraz infrastrukturę klubu. Tak więc żagle na Jezioraku to był czas mojego dzieciństwa.
Ponieważ świeżo weszłam w posiadanie nowej łódki wioślarskiej, którą kupiłam od klubowego kolegi Pawła, postanowiłam popłynąć trasą wspomnieniową i odwiedzić Jeziorak, Siemiany, Chmielówkę, Miłomłyn, Ostródę, Stare Jabłonki, przepłynąć przez 5 pochylni i dotrzeć do Elbląga.
Dlaczego tę trasę wybrałam dopiero teraz?
Otóż dotychczasowe moje łódki - sportowy oldboy Pirch, oraz Bloody Mary są łódkami na tyle wąskimi, że nie można na nich puścić wioseł. Wiosła stanowią podstawę stabilności takich łódek. Nie dość, że trzeba cały czas trzymać wiosła w ręku, to jeszcze nie da się ich złożyć wzdłuż łódki. A zatem minimalna szerokość, jaka jest potrzebna np. w śluzie, albo kanale to 6 metrów. A żeby w miarę swobodnie wiosłować i nie martwić się, że zahaczy się o ściany śluzy, albo brzegi kanału - to powiedzmy ok. 8 metrów. Nowa łódka, która dotychczas nazywała się Ważką, a jej nowa nazwa jest jeszcze cały czas w fazie koncepcji, jest na tyle szeroka, że można swobodnie złożyć wiosła, można na niej nawet usiąść na rufie i wiosłować pagajem. Otworzyły się więc przede mną zupełnie nowe możliwości. Śluzy w kanale Iławskim i Ostródzkim mają po 3-3,5m szerokości, nie wspominając już o wyzwaniach, jakie czekają na pochylniach na Kanale Elbląskim. Tak więc idealnym miejscem do sprawdzenia nowych możliwości nowej łódki był Jeziorak.
Zacznę więc opowieść od początku.
Wystartowałam z Iławy z Portu Iława. To nowoczesna marina OSiRu z wygodnym slipem i miejscami do parkowania samochodu. Zanim zwodowałam łódkę i ją spakowałam do drogi była już godzina 13ta. Pogoda była praktycznie bezwietrzna, więc kilometry szybko mijały. Z dzieciństwa inaczej to pamiętam. Dopłynięcie z Iławy do Siemian zajmowało kilka dni. Raz, że nie mieliśmy wtedy silników, dwa, że co i rusz zatrzymywaliśmy się na kąpiele w jeziorze, albo inne rodzinne atrakcje typu gotowanie obiadu, zakupy, itp. Płynąc sama inaczej rozkładam czas w ciągu dnia. Zajrzałam do zatoki Widłągi, przepłynęłam koło Sarnówka i Makowa, aż dopłynęłam do Siemian. Stamtąd zajrzałam na Jezioro Płaskie, a wieczorem przycumowałam do pomostów gminnych na wyspie Lipowy Ostrów. Tam wypróbowałam możliwość rozbicia namiotu na łódce i spania na niej. Ponieważ jest jeszcze przez sezonem i był czwartek, na wodzie było niewiele łódek. Ale jak zawsze tam gdzie spotykam innych wodniaków, było bardzo miło. Sąsiedzi z łódki obok zaproponowali mi gorącą herbatę, a rano dali kilka kromek chleba, żebym nie musiała nadrabiać kilometrów i robić zakupów. To zawsze jest budujące, że wokół jest tyle pomocnych osób :-)
Dwie rzeczy zwróciły moją uwagę:
1. Jeziora bardzo zarosły trzcinami. Kiedyś można było bez problemu znaleźć miejsca do cumowania przy brzegach, takie miejsca, gdzie swobodnie można było wyjść na brzeg. Teraz przy brzegach była głównie trzcina.
2. Spotkałam wiele męskich załóg na jachtach, na tzw. męskich wyjazdach. Na jachtach nie było żadnych kobiet, za to to one były w większości treścią rozmów mijanych załóg. Nie to że podsłuchiwałam, ale panowie często dość głośno się na tych jachtach zachowywali :-)
Drugiego dnia opłynęłam wyspy i popłynęłam na północny wschód, a następnie wpłynęłam do Kanału Iławskiego i stamtąd już do Śluzy Miłomłyn. Przy tej śluzie jest rozstaj - albo można popłynąć przez śluzę do Ostródy, albo dalej na północ popłynąć na pochylnie i dalej przez jezioro Drużno do Elbląga. Najpierw popłynęłam do Ostródy, a następnie przez Wielki Szeląg do Starych Jabłonek na Szelągu Małym, a potem wróciłam do Miłomłyna i popłynęłam do Elbląga.
Załączam mapkę tego akwenu, żeby było łatwiej śledzić moją trasę. Zdjęcie zapożyczone z internetu, mapa sfinansowana przez ludekczarter.pl wydana przez Pomorski szlak żeglarski.
Na przestrzeni ostatnich 40 lat nie tylko brzegi zarosły trzcinami. Ogromne zmiany widać też w kanałach Ostródzkim, Iławskim i Elbląskim. Brzegi kanałów są zarośnięte drzewami i krzakami, a niegdysiejsze umocnienia brzegów wymyte. Gdy byłam dzieckiem, mało który jacht posiadał silnik. Nie umiem podać jaki procent jachtów je posiadał, ale można spokojnie uznać, że większość jachtów nie posiadała silników. Przez kanały szło się na burłaka (tu napomknę, że słowo burłak jest mi znane tylko z mowy potocznej, nigdy nie widziałam go napisanego, więc nie wiem czy tak się je pisze i będę go używała w tym tekście tak jak się go używało w mowie potocznej). Co to znaczy iść na burłaka? Do kanału wpływało się na pagajach. Jedna albo dwie osoby zeskakiwały na ląd i brały do ręki cumę, która była przywiązana do dziobu, albo do mocowania masztu. Jedna osoba siedziała przy sterze, a burłacy szli na burłaka, czyli ciągnęli łódkę za linę. Na czas przechodzenia łódki pod mostami, trzeba było wrzucić linę na łódkę, szybko przebiec górą przez most, a następnie złapać linę za mostem i dalej ciągnąć. Burłaczenie było dużo szybsze i sprawniejsze niż pagajowanie. Jako dzieci mieliśmy sporą frajdę z burłakowania i traktowaliśmy to jako zabawę. Dzięki temu, że wzdłuż brzegu ciągle ktoś szedł, to brzeg był wydeptany i tuż przy brzegu nie rosły drzewa i krzaki. Dziś drzewa wrastają w betonowe umocnienia. Duże fragmenty ziemi są wymyte i pomiędzy drewnianymi palikami, albo betonowymi brzegami jest wyrwa na 50-70 cm. Jeden ze śluzowych, w czasie rozmowy powiedział mi, że na wymywanie ogromny wpływ mają zbyt szybko pływające motorówki, w szczególności skutery, bo one robią największą falę. Nie da się ukryć, że kiedyś, płynąc na pagajach, albo burłacząc, nie dało się zrobić fali!
Jeden z noclegów wypadł mi na terenie śluzy Miłomłyn. Miło było wyspać się na wystrzyżonej trawie, na ogrodzonym terenie, a śniadanie zjeść przy drewnianym stoliku. Zawsze to trochę wygodniej :-) W małych śluzach przyjęte jest, że śluzowi pozwalają zostać tam na noc. Z Miłomłyna popłynęłam w kierunku Kanału Elbląskiego. Tego dnia udało mi się zaliczyć tylko pierwsze dwie pochylnie. Pierwszą była pochylnia Buczyniec. Zmienił się system płacenia za pochylnie, w tej chwili jest tak, że na pierwszej pochylni kupuje się bilet na wszystkie pochylnie. Pochylnia Buczyniec dostarczyła mi sporo emocji. Najpierw naradzałam się z obsługą jak mam wpłynąć na pochylnię moją łódką. Gdy już wszystko było ustalone, wróciłam do swojej łódki, weszłam na nią i w tym momencie przepłynęła koło mnie barka turystyczna Cyranka, albo Cyraneczka. Kapitan dodał gazu na barce, zrobiła się fala, a ja wpadłam do wody. Wielkie było moje zdziwienie, nie da się ukryć... Jak się łatwo domyślić, byłam w tym momencie bez kamizelki, bo przecież szykowałam się dopiero do wpłynięcia na pochylnię. Na szczęście nic mi się nie stało, obyło się bez urazów ani strat w sprzęcie. Natomiast, co ciekawe, w kanale, do którego wpadłam, czyli tuż przed Buczyńcem, nie było żadnej drabinki do wyjścia z wody. Nie wiem dlaczego nikt o czymś takim nie pomyślał. Z wody wyszłam podnosząc się na rękach, jedną rękę trzymając na rufie łódki, a drugą na nabrzeżu. Niemniej jednak uważam, że jakaś drabinka powinna się tam znajdować. Ponieważ wózek od pochylni już na mnie czekał, na pochylnię powiosłowałam w mokrych ubraniach, bo nie było już czasu na przebranie. Z drugiej strony pochylni czekały 4 barki na przejazd, więc i tak moja kąpiel w kanale spowodowała około 10 minutowe opóźnienie.
Po Buczyńcu pokonałam jeszcze pochylnię Kąty. Obsługa sprawnie przekazała sobie informację o mojej kąpieli w kanale, więc panowie przyjaźnie się do mnie uśmiechali i pytali o szczegóły zajścia. Ech... nie ma to jak zasłynąć kąpielą w Buczyńcu! Za Kątami zatrzymałam się na nocleg, przy nabrzeżu od pochylni, koło domu pana pochylniowego. Kolejne pochylnie przepłynęłam już rano. Na każdej kolejnej pochylni miałam coraz większą wprawę w obsłudze łódki i wózka od pochylni. Spotkałam też miłe towarzystwo, gdzie jedne z panów, Wojtek, zaangażował się w filmowanie fotografowanie mnie i mojej łódki, za co bardzo dziękuję.
Oto efekt sesji filmowej :-), a przy okazji można zobaczyć jak najdogodniej "ogarnąć" przepłynięcie przez pochylnie na łódce wioślarskiej.
Do Elbląga zostało mi jeszcze do przepłynięcia jezioro Drużno. To spore jezioro i łącznie do Elbląga razem z kanałami jest jeszcze około 10 km, nie lubię tamtędy płynąć, czas się bardzo dłuży. Jezioro Drużno ma wyznaczony szlak, którym trzeba płynąć, bo reszta jest zarośnięta trzcinami i nenufarami.
W Elblągu dopłynęłam do Kempingu Camping nr 61. Dwa pomosty z monitoringiem dochodzą do tego kempingu. Momentalnie przybiegł do mnie wnuk właścicieli i pomógł wynieść łódkę na stojaki do łódek i kajaków. Na tym kempingu zostałam na noc i tam skończyła się moja podróż po Jezioraku, Kanale Ostródzkim i Kanale Elbląskim.
Zapraszam do obejrzenia relacji zdjęciowej z tego wyjazdu.
ul. Złota 11
00-123 Warszawa
+ 48 697 993 960
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.