Maria Braun

  1. pl
  2. en
  1. pl
  2. en
16 sierpnia 2024

Z Nurtem Dunaju: łódką wioślarską z Bawarii po Serce Węgier

 
Zapraszam do przeczytania mojej relacji z podróży Dunajem, z miejscowość Weltenburg w Niemczech do Budapesztu. 750 km podróży pełnej przygód i wrażeń. Po 13tu dniach dotarłam szczęśliwa do Budapesztu.
 
Moją łódką podróżuję sama. Czy w pojedynkę znaczy samotnie? 
Słowo samotnie w kontekście podróży kojarzy mi się z samotnością. Więc staram się nie używać tego pojęcia. To, że płynę sama, nie oznacza, że jestem samotna, ani w życiu, ani w podróży. Podróż w pojedynkę to niezwykła szansa na poznanie nowych osób. Gdy przemieszczasz się w dwójkę, albo większą grupą, napotkani ludzi nie mają odruchu podchodzić do ciebie i zagadywać. Płynąc w pojedynkę, gdy tylko spotykasz kogoś, wzbudzasz zainteresowanie i ciekawość, przez co nawiązujesz kontakt z napotkanymi osobami, nawet gdy mówią po niemiecku, a ty nie znasz w tym języku z grubsza ani słowa!
 
To była moja kolejna podróż po krajach niemieckojęzycznych. W 2020 r. płynęłam wokół Berlina, w 2023r. płynęłam Łabą z Drezna do Lubeki. Można więc powiedzieć, że mam już pewną wprawę w rozmawianiu w języku, którego nigdy się nie uczyłam. W każdym razie, ponieważ jestem sama, nie mam oporów próbować układać zdania z tych kliku słów, które już opanowałam.
 

Dzień 1. Dunaj z Klasztoru Weltenburg do Regensburga (Ratyzbony)

wtorek 30 lipca 2024 
 
Na miejsce startu wyprawy wybrałam Klasztor Weltenburg. Dojechaliśmy tam rano z moim mężem i planowaliśmy zwodować łódkę. Na miejscu okazało się, że w klasztorze jest jakaś impreza i droga dojazdowa jest zamknięta, więc musieliśmy wodować się w zaroślach i w mule. To już chyba tradycja, że przy starcie zdarzają się nieoczekiwane zmiany miejsca wodowania. Pakowanie łódki zajęło nam około godzinę, o 10:30 zjedliśmy zupę w ramach drugiego śniadania i Krzysiek zaczął wracać samochodem do domu, a ja wyruszyłam w drogę. Faktycznie ten klasztor to dość niesamowite miejsce, znajduje się w przełomie Dunaju. Przypomina to trochę przełom Dunajca, rzeka meandruje pomiędzy skałami. Różnica jest taka, że na Dunajcu musisz uważać na kamienie w nurcie, a na Dunaju na wielkie statki wycieczkowe! Przy dłuższych wyprawach po nieznanej rzece, zwykle kilka dni zajmuje poznanie się z nią i wpadnięcie w rytm płynięcia. Każda rzeka jest inna, więc każda wyprawa też ma trochę inny rytm.
 
Za Kelheim, gdzie kanał Dunaju łączy się z Dunajem, rzeka robi się dużo szersza, a nurt zwalnia.
 
Przed śluzą Bad Abbach woda zdecydowanie zwalnia i już nie ma wartkiego nurtu, który sam niesie, płynie się jak po jeziorze. W Bad Abbach są dwie śluzy -  jedna dla dużych statków, osobna dla Sportbotów oraz przepławka dla kajaków i łódek wioślarskich. Sportbot to w nomenklaturze wodniackiej łódka motorowa lub jacht żaglowy, ale nie jest to kajak, ani łódka wioślarska. Znaki wyraźnie pokazywały, że kajaki i łódki wioślarskie mają kierować się na przepławkę. Bałam się tego miejsca, bo nigdy wcześniej nie pokonałam takiej przeszkody wodnej. Przepławka to taka betonowa zjeżdżalnia, która jest nachylona w dół, płynie w niej wartko woda, a na dnie ma sztuczną trawę, która spowalnia łódkę. Zadanie polega na przeprowadzeniu łódki przez zjeżdżalnię, idąc obok niej po betonowym nabrzeżu i trzymając ją na cumie. Na szczęście gdy dotarłam na miejsce spotkałam niemieckich wioślarzy, którzy pomogli mi pokonać tę zjeżdżalnię wodną. Okazało się, że część członków tej grupy jeździ regularnie do Polski na spływy wioślarskie. Szybko więc złapaliśmy dobry kontakt, a do tego okazało się, że planujemy spać w tym samym klubie wioślarskim, z tą różnicą, że oni już w tym klubie mieli zarezerwowane miejsce, a ja oczywiście nie. Pozwolili mi dołączyć do swojej ekipy, więc pierwszy nocleg miałam już zaplanowany i komfortowy -  na podłodze w siłowni w klubie Regensburger Ruder Club wraz z niemiecką grupą. Wieczorem  wybrałam się na spacer do centrum Ratyzbony. Regensburg tętni życiem. Jest tu bardzo dużo kafejek i restauracji, a pogoda sprzyjała siedzeniu na zewnątrz.
 
Napisałam, że oczywiście nie miałam zaplanowanego noclegu, ponieważ nauczyłam się nie rezerwować noclegów wcześniej. Nigdy nie wiadomo dokąd dopłynę, rezerwowanie miejsc w klubach wioślarskich zajmuje sporo czasu, a następnie odwoływanie rezerwacji znów zajęłoby czas. Doświadczenie nauczyło mnie, że jedną osobę każdy klub kajakowy, wioślarski, kemping czy marina bez problemu przenocują. 
 
To co mnie dzisiaj pozytywnie zaskoczyło, to że bardzo dużo ludzi kąpie się i pływa w Dunaju. Sama ochoczo skorzystałam z tej opcji :-)
 
 

Dzień 2.  Dunaj z Ratyzbony do Straubing

środa 31 lipca 2024 
 
Słuchaj Dunaj! Nie tak się umawialiśmy. Straszyłeś silnym prądem, ja się Ciebie bałam od kilku lat, a Ty Dunaju jesteś jak jezioro! Prądu brak. To tyle z rozmów z Dunajem.
Dzisiaj dopłynęłam do Straubing. Raptem 56 km, a zajęło mi to cały dzień. Połowa trasy wiodła przez bardzo szeroką rzekę, która bardziej przypominała Zalew Włocławski, a druga część była bardziej jak Narew, tyle że bez prądu .
Po drodze miałam 2 przepławki, na których miał być wózek do transportu łódki, ale jak podpłynęłam do miejsca do przenoski, to uznałam, że nie jest niewykonalne. Byłam tam sama, a miejsce było całe zarośnięte i do tego nie było widać żadnego wózka, ani szyn. Zawróciłam więc do śluzy, odpaliłam moje radio VHF i auf deutch pogadałam sobie z panią na śluzie. Moja przemowa (przypomnę - znajomość ok. 50 słów po niemiecku) musiała być tak przekonywująca, że pani natychmiast otworzyła mi śluzę.
Niestety przepławki to też wyzwanie dla mojej łódki. Spuszczając łódkę na linach po pochylni, odsadnie mocno otarły mi się o nabrzeże i zdarła mi się karbonowa warstwa tak, że uwidoczniło się naturalne drewno. Z pewnością jak wrócę to będzie widać, że łódka trochę świata zwiedziła i nie stała w hangarze.
Upał był dzisiaj mocarny. Obiad jadłam na zimno, stojąc po pas w Dunaju. Zamoczyłam też ubrania, ale na krótko to pomogło.
Nocleg spędziłam w klubie kajakowym, było to jedyne miejsce gdzie można się było zatrzymać. Natomiast żeby się dostać do klubu, trzeba było dobić do kamiennych schodów, które są częścią gigantycznej wysokości wału. Na szczęście było sporo kajakarzy w pobliżu, ani się obejrzałam już przenieśli mi łódkę i dobytek. Zagadką natomiast jest jak jutro rano przedostanę się w drugą stronę. Ale będę się nad tym zastanawiać jutro. O ile w ogóle jutro będę wypływać, bo mają być burze i deszcz.
 
Po drugim dniu dunajskiej wyprawy zorientowałam się, że muszą być tu duże wahania poziomu wody. Za śluzami, co do zasady, przy brzegach nie ma pomostów. Są tylko kamienne schody, do których dopływa się jak do pomostów. Przed śluzami, od strony górnej wody, gdzie poziom jest bardziej stabilny, są pomosty, ale są równe z brzegiem, nie wystają na wodę, ale też nie pływają. Zakładam więc, że na górnej wodzie poziom utrzymuje się na w miarę stałym pioziomie. 

 

Dzień 3.  Dunaj ze Straubing do noclegu na dziko 27 km przed Pasawą

czwartek 1 sierpnia 2024 
 
Prognozy na dzisiaj zapowiadały deszcz i burzę w drugiej części dnia. Każdy z wodniaków nocujących w klubie kajakowym miał inny pomysł na te pogodę. Kajakarz zdecydował, że popłynie i będzie spać w Deggendorf, węgierskie kanadyjkarki rozważały czy nie zostać cały dzień na kempingu, a ja najpierw przyjęłam założenie kajakarza, żeby w ogóle wypłynąć. Pomyślałam, że mogę faktycznie upłynąć 35 km i rozbić namiot w Deggendorf. Nie przewidziałam tylko, że to miasto będzie aż tak niezachęcające. Miasteczko przemysłowe, przez które przepłynęłam bez zatrzymywania. Woda w Dunaju dzisiaj bardzo ładnie niosła, naprawdę porządny prąd. Rzeka przyspieszyła, gdy wpadła do niej Izara. Kilometry szły sprawnie. Gdy już porządnie zanosiło się na burze znalazłam nocleg na dziko. Całkiem fajny, a jak na tę rzekę, to powiedziałabym, że wręcz genialny. Zdążyłam rozbić namiot, wyjąć łódkę na brzeg (na raty, raz dziób, raz rufa), wykąpać się w rzece i zaczęła się burza.
Za 27 km jest ostatnia śluza w Niemczech oraz miejscowość Passau, po polsku Pasawa. Tam do Dunaju wpada Inn i Ilz, a miejsce jest samo w sobie bardzo urokliwe, więc wybiorę się na zwiedzanie miasta.
Wzdłuż Dunaju trwają prace przy budowie murów betonowych oraz podnoszące wysokość wałów przeciwpowodziowych. Chyba ich ostatnio musiało porządnie zalać...
To tyle wieści na dzisiaj.
 

Dzień 4.  Pasawa / Passau - u zbiegu trzech rzek – Dunaju, Innu i Ilz

piątek 2 sierpnia 2024 
 
Dzień czwarty upłynął pod znakiem zwiedzania Passau, po polsku Pasawy. Najpierw pokonałam 27 km do portu mieszczącego się 5 km od Pasawy. Tam w klubie motorowodnym zostawiłam łódkę, napotkany klubowicz zorganizował mi pilota do bramy, żebym miała jak wrócić i zaprowadził jakimiś zakamarkami na przystanek autobusowy. Autobusem dojechałam do centrum Pasawy. Powiem tak: to miasto całkowicie mnie zauroczyło. Jest po prostu przepiękne. Łączą się tu 3 rzeki: mniejsza Ilz oraz Dunaj i Inn. Inn ma zupełnie inny kolor, co widać na zdjęciach. Po powrocie do łódki panowie z klubu motorowodnego zadzwonili dla mnie na śluzę i ustalili, o której godzinie mogę płynąć, żeby uniknąć siedzenia w łódce pod śluzą. Przy dużych śluzach może to być naprawdę długo. W śluzie nie obyło się bez dodatkowych wrażeń. Było bardzo wietrznie, więc stanęłam na środku śluzy, żeby w niej wiosłować. A śluzowy przez megafon mówił achtung achtung. Na szczęście swoje gadał, ale woda szła w dół. Zawsze powtarzam, że w śluzach w większości jest wszystko ok, ale co jakiś czas pojawia się jakiś służbista i pokazuje kto rządzi.
Śpię dzisiaj w klubie motorowodnym Campingplatz/Marina Obernzell. Łódka zacumowana na wyznaczonym miejscu, została na wodzie. Dużo wygodniej jest, gdy nie muszę wyciągać łódki z wody na noc. Namiot też mogłam rozbić blisko łódki, więc nie musiałam daleko nosić bagaży. Tak jest dużo wygodniej. Na Dunaju, żeby łódka mogła zostać na wodzie, musi znajdować się w wewnętrznym porcie. W nocy pływają statki wycieczkowe i barki, więc zostawianie łódki w głównym nurcie nie wchodzi w grę. Zresztą, wszystkie mariny i porty są tak zbudowane, że łódki są schowane przed falami za falochronem.
 
Podsumowując: Pasawa jest przepiękna i zdecydowanie warto ją zwiedzić np. jadąc z Polski w Alpy.
 

Dzień 5.  Dunaj  - żegnam Niemcy i wpływam do Austrii

sobota 3 sierpnia 2024 
Wszystko idzie zgodnie z planem. Utrzymuję założoną średnią 50 km na dzień. Przez 5 dnie przepłynęłam 263 km. Do Budapesztu pozostało ok. 505 km. Kilometraż dzienny mam sporo mniejszy niż na wcześniejszych wyprawach, ale po pierwsze przeprawy przez śluzy są bardzo czasochłonne, pod drugie, ok 10-15 km przed śluzami rzeka spowalnia i czym bliżej zapory, tym prąd niknie, a po trzecie i najważniejsze, w tej podróży nastawiam się też na zwiedzanie miast i miasteczek, przez które przepływam.
Do Budapesztu jeszcze bardzo daleko, ale już rośnie chęć na przedłużenie wyprawy...  A gdyby tak popłynąć dalej niż do Budapesztu?
Dziś przez całą trasę towarzyszyły mi przepiękne widoki. Płynęłam krętym odcinkiem Dunaju wśród gór. Prąd w rzece był, ale nie jakiś bardzo duży. Upał dawał w kość. Cały czas płynę ubrana w białą bluzkę UV z długim rękawem, na na czapkę z daszkiem nakładam białą pieluchę tetrową, którą moczę co i rusz w wodzie dla ochłody.
Pokonałam śluzę Jochanstein normalnie, czyli przez śluzę i znalazłam się w Austrii. W śluzie Aschach spotkała mnie niemiła niespodzianka, śluzowy wyrzucił mnie ze śluzy. Nie było żadnej dyskusji. Kazał mi płynąć w miejsce do przenosek. I nie pomogły żadne argumenty, że łódka jest ciężka, że płynę sama itp. Po prostu won i już. Nie miałam wyjścia i popłynęłam na przenoskę. Dało mi to ostro w kość. Upał, łódka była tak ciężka, że nie miałam siły wyciągnąć jej z wody na wózku. Musiałam wszystko wypakować i jakoś poszło. Nie zorientowałam się, ale w połowie drogi zobaczyłam coś w stylu takiej zamykanej altanki, w której są różnej wielkości wózki, które można wykorzystać do przenoski. Wózki są w kilku kształtach i rozmiarach i mają zdecydowanie większe koła niż mój wózek, który mam ze sobą. Jutro spróbuję więc któregoś z tych większych wózków. ale najpierw podejmę znów próbę negocjacji, żeby mnie wpuszczono do śluzy.
Dziękuję panu śluzowemu, bo dzięki jego niezwykłej uprzejmości miałam okazję zjeść pyszne jeżyny na trasie przenoski! Trzeba szukać pozytywów! W końcu przyjechałam tu z własnej woli i dla przyjemności!
Tu podaję link do ulotki, w które opisane są wszystkie śluzy na austriackim Dunaju. Każda śluza jest rozrysowana osobno.  Zapoznawanie się z tym plikiem na fali i wietrze, jest trochę skomplikowane, więc jeśli planujesz podobną podróż, ściągnij ten plik zawczasu :-) Pobierz tutaj
Dzisiaj śpię w trochę dziwnym miejscu. Jest to porcik, który jest własnością restauracji Landgasthof Dieplinger . Pozwolono mi rozbić namiot za darmo, oraz przycumować łódkę do pomostu za darmo, bo w cenniku nie mają pozycji dla takich turystów jak ja. Ani nie mają namiotu w cenniku, ani łódki wioślarskiej! Śpię możliwie blisko łódki, bo dzisiaj już, przy okazji kolejnych śluz, wystarczająco już się nanosiłam bagaży. Brzegi cały czas są niedostępne do nocowania na dziko, są strome i kamieniste, więc nie ma jak wyjąć łódki.
Jutro po 10 km płynięcia znów czeka mnie śluza Aschach, i potem po 13. Km Śluza Ottensheim, która jest na obrzeżach miasta Linz, gdzie planuję zwiedzanie.
Dzisiaj, pewnie dlatego że jest weekend, motorowodniacy dawali popisy na wodzie, fala była konkretna, ale łódka dzielnie się sprawowała, nie przyjęła do środka ani kropli. Jestem zachwycona jej stabilnością.
 

Dzień 6.  Dunajem przez tor regatowy Ottensheim do Linz i dalej do Au.

niedziela 4 sierpnia 2024 
Jestem w tej chwili w miejscowości Au, tak, nie brakuje tu literek, miejscowość Au. Śpię na kempingu wśród samych rowerzystów. Takich długodystansowych, jadących z sakwami. Wszyscy wokół piorą i suszą ubrania. W tej części kempingu nikt nie ma samochodu. Panuje absolutny minimalizm - małe namioty i minimalna ilość bagaży. A od 21 jest cisza jak makiem zasiał, wszyscy zmęczeni śpią wielodniowym wysiłkiem. Ciekawe doświadczenie znaleźć się z takim towarzystwie :-)
W środkowej części dnia zwiedzałam Linz. Łódkę zostawiłam w klubie kajakowym przy pomoście, kajakarze było bardzo gościnni, zaproponowali coś do picia i powiedzieli, że mogę nawet wziąć prysznic. Dali mi też wskazówki na kolejną część trasy. Generalnie nauczyłam się, że najlepiej wodniaków pytać o trasę w pobliżu miejsca, gdzie się znajduję. Nie ma sensu pytać o to co będzie za 100 km, bo jest bardzo mała szansa, że ktoś będzie wiedział, natomiast pytanie o kilka - kilkadziesiąt kilometrów jest bardzo pomocne.
Spacer do miasta dobrze mi zrobił na trochę obolałe od wiosłowania plecy.
Samo Linz nie zachwyciło mnie, jest trochę zabytków, ale wymieszane są z nową architekturą. Generalnie jest to miasto industrialne, po wypłynięciu z portu, przez około 10km w dół rzeki ciągnęły się kolejne fabryki.
Pokonałam dzisiaj też 2 śluzy, obie z przenoską. Sama nie mam szans tego zrobić, ale przy pierwszej zaporze przechodziła starsza para i pan zapytał czy pomóc, więc powiedziałam, że z przyjemnością:-), ale jednak żeby wyjąć łódkę na wózek musiałam wypakować łódkę z wszystkich ciężkich rzeczy. Druga przenoska poszła już kompletnie gładko, pomagier był dużo młodszy od tego pierwszego i wyjęliśmy łódkę na wózek razem z bagażem. Po 10 minutach byłam już po drugiej stronie.
Do wyboru było kilka wózków. Najczęściej są na dole, bo tam je ludzie zostawiają, a tu raczej obowiązuje jeden kierunek przemieszczania się, czyli z prądem.
Pierwsza przenoska, przez zaporę Ottenheim, była dla mnie zaskoczeniem, bo kończyła się na torze regatowym. No cóż... Nie byłam przygotowana na start moją łódką na regatach;-)
Jutro czekają mnie kolejne śluzy. W Austrii do pokonania ich mam jeszcze 6. Ale mam teraz schematy wszystkich śluz i miejsc do przenosek, więc powinno być lepiej.
 

Dzień 7 i 8.  Dunaj z Au do Krems, ze zwiedzaniem Melku pod drodze.

poniedziałek i wtorek 5-6 sierpnia 2024 
Wczoraj nie zdążyłam napisać, więc dzisiaj szybka relacja z dwóch dni. Szybka dlatego, że śpię dzisiaj w klubie wioślarskim Steiner Ruderclub, łódkę i namiot mam za płotem w klubie, ale o 6 rano tutejsi wioślarze mają mi pomóc znieść łódkę na wodę. Innej alternatywy mi nie dali, więc o 5 rano muszę wstać. Ale bardzo miło, że pozwolili mi zostać na terenie ich klubu. A śpię dzisiaj w Krems na 2002. km. Czyli przez 8 dni przypłynęłam 418 km.
Do Budapesztu pozostało 353 km, do Wiednia 71, a do Bratysławy 131 km.
Trzy kolejne przenoski przy zaporach, o których wcześniej pisałam, dały mi sporo czasu do przemyśleń i wymyśliłam nowy sposób na śluzowych. Zamiast używać radia VHF, zaczęłam teraz używać telefonu. W ten sposób śluzowy może być dobrym człowiekiem i mnie przepuścić, a nie muszą o tym wiedzieć wszyscy, którzy mają nasłuch na tym kanale.. w tej sposób w ciągu ostatnich 2 dni pokonałam 3 śluzy przepływając przez nie!!! W każdej śluzie powtarzał się ten sam schemat rozmowy. Jak już nie wiedzieli jak się mnie pozbyć to pytali: a kamizelkę asekuracyjną masz? A ja im na to: naturlich!!! No i więcej argumentów nie mieli i mnie przepuszczali. Ale dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że wioślarze - zawodnicy twierdzą, że wioślarz nie pływa w kamizelce, bo się nie da. To jest jakiś honorowy temat w tym świecie, więc myślę, że śluzowi wiedzą na czym najłatwiej zagiąć wioślarza - na braku kamizelki!  Oczywiście nie dyskutuję na tematy kamizelkowe ze sportem profesjonalnym, ale moja podróż to nie sport, a turystyka, i do tego solo, więc tym bardziej muszę myśleć o bezpieczeństwie, bo nikt mnie tutaj nie uratuje.
Wczoraj spałam na dziko. Miejscówka była genialna, schowana za podłużną wyspą, która osłaniała mnie od dużej fali od statków. Dopiero za kilka dni dowiedziałam się, że podobno w Austrii nie wolno spać na dziko.
Dzisiaj zwiedzałam Melk, jest przeuroczy, a klasztor gigantyczny.
Od Melk do Krems był duży ruch statków pasażerskich, więc była spora fala, do tego wiatr w dziób, ale widoki były niesamowite. Winnice, zamki, góry. Wspaniale.
Dunaj jest na tyle zafalowany, że jak leżę w namiocie to mnie jeszcze kołysze. Jak po porządnym rejsie dziś prawie cały dzień płynęłam w kamizelce ratunkowej, na wypadek gdyby wyrzuciło mnie za burtę.
 

Dzień 9.  Dunajem z Krems do przedmieść Wiednia

środa 7 sierpnia 2024 
Śpię tuż przed Wiedniem, znów w klubie wioślarskim, gości mnie klub Alemannia Ruderverein. Tym razem nie w namiocie, ponieważ w środku nocy uruchamia się tu system podlewania trawników więc mieszkam w klubie. Mam kuchnię, prysznic, a nawet siłownię z ergometrami, jakby mi było mało wiosłowania:-) Płacę za nocleg całe 8 Euro. Ceny noclegów w klubach wioślarskich wahają się od 8 do 12 Euro. 
Na liczniku mam już 478 km. Do Budapesztu pozostało 282, a do Belgradu 761.
Jutro prawdopodobnie będę ostatni dzień spać w Austrii, ale już kilka kilometrów od granicy ze Słowacją. Kolejne duże miasto to Bratysława. Zwiedzanie Wiednia celowo odpuszczam, byłam tu kilka razy, a do samego centrum i tak nie wolno mi wpłynąć bez silnika, więc po prostu przepłynę główną częścią Dunaju.
Dzisiaj pokonałam dwie śluzy, obyło się bez przenosek! W Austrii została już tylko jedna. Za śluzami na pewno tęsknić nie będę!
Upał dzisiaj dawał ostro w kość. Ciągłe moczenie ubrań było niezbędne.
Część trasy prowadziła przez teren mocno industrialny. Zatrzymałam się na trochę w Tulln, ale nie było tam specjalnie co zwiedzać. Za to w samym centrum była fajna miejska marina, gdzie można w ciągu dnia bezpłatnie cumować i schować się w cieniu.
Dziś wypłynęłam o 6:40, do 8 rano doliczyłam się 13 statków pasażerskich!!! Potem nie było nic, a teraz znów widzę je z tarasu klubu.
Humor dopisuje, a więc ales gut!
 

Dzień 10.  Dunaj z okolic Wiednia do Bratysławy

czwartek 8 sierpnia 2024 
Dotarłam do Bratysławy. Śpię w klubie wodniackim. Zmiana kraju, to zmiana obyczajów! Od razu zaproponowano mi wódkę na powitanie  Nocleg znalazłam jak zawsze "na spontana", podpłynęłam do pomostu, zostawiłam łódkę, weszłam do klubu, zapytałam czy mogę przenocować, zapytano mnie ilu nas jest, powiedziałam, że jestem sama, i tradycyjnie nie było żadnego problemu.
Dzień zaczął się od wiadomości od Andrzeja, znajomego z Facebooka, który śledzi moją trasę na moim profilu. Napisał,  że nie wolno mi przepłynąć przez śluzę Gabcikovo, która znajduje się za Bratysławą, ponieważ nie mam silnika o odpowiedniej mocy. Nie tylko nie mam odpowiedniej mocy, ale w ogóle silnika nie mam! Godzinę zajęło mi studiowanie map i różnych scenariuszy. Dzwoniłam też do Gabcikova. Zgodzili się, że jeśli będzie ze mną druga łódka na motorze, to mnie przepuszczą. Ale skąd wziąć taką łódkę, skoro ruch na wodzie, poza statkami, jest znikomy? No i jak pokonać 50 km betonowego kanału wiodącego do zapory? Tego typu pytania dręczyły mnie dzisiaj cały dzień. Pomyślałam też, że może w Bratysławie znajdą się jacyś kajakarze albo wioślarze, którzy przewiozą mi łódkę na przyczepie? Miałam dużo szczęścia. Bo jak pomyślałam, tak się stało, ale o tym za chwilę.
 
Udało mi się dzisiaj przepłynąć 75 km, a to za sprawą bardzo szybkiego nurtu. Takiego tempa to mój zegarek nigdy nie odnotował, nawet na łódce sportowej. Momentami płynęłam 16 km/h. Tempo było tak szybkie, że koncentrowałam się wyłącznie na tym, żeby nie uderzyć w jakąś boję, albo inną przeszkodę.
 
Dzisiejszy dzień dał mi naprawdę w kość.
 
Zaczęło się od śluzy. To była ostatnia śluza w Austrii. Na pewniaka, po ostatnich sukcesach śluzowych, wyjęłam telefon i zadzwoniłam na śluzę. I tu nastąpiło zdziwienie: nein, verboten, idziesz na przenoskę. Próbowałam dyskutować przez telefon, skończyło się tak, że pan życzył mi dobrego dnia i odłożył słuchawkę. Cóż miałam robić, popłynęłam na przenoskę, łódkę przywiązałam do kamienia, bo w tych miejscach nie ma ani jednego ucha, ani knagi do mocowania i poszłam szukać wózka do przenoski. Pierwszy, a zarazem jedyny, jaki spotkałam na całej trasie, był bez kół. Upał straszliwy. Wracam do łódki załamana. Przewożenie łódki na moim wózku z małymi kółkami to dopiero byłaby katorga. Myślę, myślę, e... właściwie nie ma nic do stracenia, dzwonię ponownie na śluzę! Mówię panu, że z przyjemnością bym się przeniosła sama, ale wózek nie ma kółek i proszę o śluzowanie. Powiedział, że oddzwoni. Po kilku minutach dzwoni, klaruje mi, że w drodze wyjątku mnie prześluzuje, wyjaśnia szczegóły... i... i w tym momencie wyłącza mi się kompletnie telefon. Był taki upał, że się przegrzał. Kolejny problem. Ech.... Idę do łódki, wyciągam torbę z narzędziami i sprzętem zapasowym, wyjmuję telefon zapasowy, jakiś stary, po mojej córce, szukam igły, żeby przełożyć kartę, w końcu odpalam telefon. Robię podstawowe ustawienia w telefonie. Czas płynie, a ja nadal tkwię w jednym miejscu. W końcu odpływam, melduję się na śluzie nowym telefonem, na koniec jeszcze pan wychyla się ze swojej wieży i krzyczy, że nie wolno wypływać dopóki nie ma zielonego światła. Ech... Żegnajcie austriackie śluzy! Adieu. Tęsknić po Was nie będę!
Za to po drugiej stronie śluzy, ukazał mi się kompletnie inny, nowy świat. Wzdłuż rzeki cały czas mijałam miejsca do postoju i nocowania, nurt bardzo szybki. Bajka!
Potem jeszcze postój na kąpiel i ochłodę. Potem ściganie się z burzą, udało się, uciekłam i na koniec szukanie klubu, w którym mogłabym zaparkować na noc - łódka i ja. Trafiłam na bardzo gościnny klub wodniacki. Śpię w sali klubowej, ugoszczono mnie też jedzeniem i piciem. Słowiańskie klimaty.
A najlepsza wiadomość jest taka, że szef tutejszego klubu sam zaproponował, że jutro wezmą moją łódkę i zrzucą mnie za zaporą na starym Dunaju. I tak jutro jadą na spływ, to mnie podrzucą! Tak więc decyduję, że nie przypłynę ok 20 km przez Bratysławę, ale za to ma możliwość kontynuowania podróży.
Dzień zakończyłam zwiedzaniem Bratysławy w towarzystwie siostry wioślarskiej koleżanki, a więc miałam dodatkowo towarzystwo i oprowadzanie po mieście.
 

Dzień 11.  Dunaj z Bratysławy przez Stary Dunaj, za zaporę Gabcikovo

piątek 9 sierpnia 2024 
Do Budapesztu zostało ok. 150 km. Dotrę tam zatem w niedzielę, pewnie przed końcem dnia. Tam mam już zaklepany nocleg na terenie amatorskiego klubu wioślarskiego. 
Dziś był bardzo pozytywny dzień. Z kajakarzami, u których spałam w klubie spakowaliśmy przyczepę z kajakami i moją łódką i około 10tej ruszyliśmy na zaporę Čunovo. Wypakowaliśmy wszystko ok. 11:30, ale dowiedzieliśmy się, że do 12tej nie możemy wejść do wody, bo wędkarze wpuścili prąd do wody, żeby więcej złowić. Metoda zakazana, ale nie zauważyłam, żeby ktoś się tym przejął. Moi słowaccy gospodarze mieli płynąć z tego samego miejsca, czyli poniżej zapory, ale inną trasą, więc nasze drogi w tym miejscu się rozchodziły. Do pokonania została mi druga zapora, z zamkniętą na cztery spusty śluzą, na której miałam liczyć na pomoc wędkarzy. Ale i tu miałam farta, bo czekając na wyłączenie prądu w rzece, przyszło dwóch Szwajcarów z packraftami. Poprosiłam ich o pomoc na drugiej zaporze. Więc opiekę słowackich wodniaków zamieniłam na dwóch packraftowców. Oni płyną bardzo powoli, ale żeby na pewno na 8 km odcinku do zapory nie zrobili sobie postoju, to popłynęłam z nimi. W ten sposób sprawnie przedostałam się przez drugą zaporę i popłynęłam starym Dunajem. W ten sposób pokonałam temat ogromnej śluzy w Gabcikovie i przestał mnie ten problem dotyczyć. Stary Dunaj jest przepiękny, z lekkim nurtem, bez bojek i bez wielkich statków. Spotkałam tam chyba tylko 3 łódki rybackie. Poza tym pustka.
Starym Dunajem łącznie pokonałam 40 km, a potem drogi wodne się połączyły. Nurt w Dunaju jest dużo spokojniejszy niż wczoraj, ale nadal płynę 12 km/h, wiec kilometry szybko ubywają.
Na trasie jest teraz bardzo dużo dobrych miejsc noclegowych na dziko.
Czas spać, bo jutro dla odmiany, znów będę wiosłować!
 

Dzień 12.  Dunajem do Esztergomu

sobota 10 sierpnia 2024 
Postanowiłam od rana cisnąć kilometry, żeby się dobrze ustawić na jutro na wpłynięcie do Budapesztu. Udało się przepłynąć 83 km, dzięki czemu do klubu wioślarskiego w Budapeszcie pozostało 60 km. Po drodze Wyszehrad.
Jutro muszę postanowić, czy będę płynąć Dunajem Szentender, czy głównym korytem dla statków. Szentender jest podobno ładniejszy, ale jest tam duży ruch motorówek, skuterów itp, a że jutro jest niedziela, to może tam być bardzo duże zafalowanie. Więc statki na głównej rzece mogę być mniej uciążliwe.
Dzisiaj, po ok. 20 km, z brzegu zaczęły nawoływać jakieś osoby. Sądziłam, że jakieś dzieci bawią się w machanie. Rzeka jest na tyle szeroka, że nie widać dokładnie postaci. Wołały na mnie i wołały, w końcu krzyknęły, że są z Bratysławy! Okazało się, że spotkałam część ekipy z klubu, w którym spałam - 3 kobiety, które wybrały się na babski weekend na kanadyjkach. Spłynęłam więc do nich na drugie śniadanie. Nie mogłam nic jeść, bo od kilku dni mam problemy z żołądkiem. Wzięłam węgiel, a słowackie koleżanki wyposażyły mnie w wafle ryżowe i banany. Dzień więc spędziłam o suchym chlebie i wodzie. Kupilam w sklepie wodę butelkowaną, bo podejrzewam, że może przyczyną problemu jest woda-kranówka, którą wiozę w upale w bańce ma wodę.
Powiem to co już wcześniej mówiłam, że w moich podróżach fascynuje mnie kontakt z drugim człowiekiem. Słowaczki dały mi do jedzenia to, co uważały, że może mi pomóc. Wasze porady są nieocenione! Andrzej zna trasę, więc ostrzega o niespodziankach typu zapora w Gabcikovie i kontrolach granicznych, Sławek pilnuje mapy i czuwa, jak sam mówi jest jak wieża kontroli lotów, Magda sprawdza pogodę i poziom wody. A najciekawsze jest to, że wszystkich Was poznałam przez wodniackie fora internetowe czy FB.!
Śpię w pobliżu bazyliki Esztergomi, tej co widać na zdjęciach. Piękny widok, chociaż muzyka dobiegająca z miasteczka nie daje poczucia spania w dziczy.
A jutro już będzie Budapeszt. W poniedziałek planuję cały dzień przerwy na zwiedzanie i poszperanie w mapach co mnie dalej czeka, a we wtorek planuję wyruszyć dalej w kierunku Belgradu.
 

Dzień 13. Ostanie kilometry do końca wyprawy Dunajem - Budapeszt!

niedziela 11 sierpnia 2024 
Dopłynęłam do Budapesztu! 754 km. Jestem na 1657. km Dunaju, czyli tyle jeszcze zostało do Morza Czarnego. Piszę dopiero dzisiaj, bo wczoraj padłam ze zmęczenia. Dzisiaj, czyli 14. dnia mam wolne od wiosłowania i za chwilę ruszam wraz z moim tutejszym wioślarskim opiekunem Kornelem, na zwiedzanie miasta.
Wczoraj był trochę inny dzień niż poprzednie. Zdecydowałam się jednak płynąć turystyczną odnogą Dunaju o nazwie Szentendre. Było co prawda bardzo dużo motorówek, a na nich cała masa wariatów robiących fale, ale nie chciałam ominąć fragmentu, który jest faktycznie warty obejrzenia. Po pierwsze miałam okazję poprzyglądać się życiu Węgrów. Ilość ludzi na plażach zrobiła na mnie wrażenie. Do tego cała masa ludzi na kanadyjkach, albo bardzo starych kajakach (ale w dobrym stanie). Odwiedziłam miejscowość Szentendre, która jest taką lokalną cepelią. Bardzo dużo w niej turystów, knajpek i artystycznych sklepików zrobionych typowo pod turystów. To podobno obowiązkowe miejsce w ramach zwiedzania Budapesztu. Klimatem Szentendre przypomina Kazimierz Dolny. Zjadłam tam pizzę, bo na lokalne specjały nie miałam odwagi, ze względu na moje problemy żołądkowe.
Potem pozostał już tylko problem trafienia do klubu, tzn. wycelowania we właściwy pomost. Pomostów wzdłuż rzeki była cała masa, a kluby znajdują się za promenadą, więc nie widać ich z rzeki. Ale jakoś się w końcu udało. Zwerbowałam dwóch panów ochotników do wywiezienia mojej łódki na poziom klubu, akcja poszła bardzo sprawnie i znalazłam się w klubie. W klubie Kulker znajdują się pokoje gościnne dla wioślarzy. Bardzo skromne pokoiki, ale wszystko co potrzebne jest, a co najważniejsze jestem blisko łódki.
Z ciekawostek: w Dunaju w okolicach Budapesztu nie wolno pływać, ale są wyznaczone kąpieliska, takie jakie znamy ze starych zdjęć Wisły! Są przebieralnie, i wyznaczony bojkami akwen, regulamin kąpieliska, ratownik oraz godziny korzystania z obiektu. 
Zlokalizowałam też sklep spożywczy i na śniadanie zjadłam jajecznicę!!! Wow... Ale była uczta.
Do Belgradu mam stąd 478 km, zbieram siły, ale przede wszystkim pracuję nad swoją głową, bo w wysiłku ultra to głowa zawiaduje wszystkim.
Dziękuję Wam wszystkim za dobre słowo, za wsparcie i motywację!
 
Gdy wyruszyłam w podróż Dunajem planowałam dopłynąć z Kelheim do Budapesztu i tutaj zakończyć. 743 km to wystarczająco dużo, najdłuższy dystans jaki dotąd pokonałam wynosił 570 km z Drezna do Lubeki.
Plan wykonałam w 13 dni. 14. Dzień był dniem odpoczynku i zwiedzania Budapesztu.
Ci, którzy śledzą moje przygody wiedzą, że już w trakcie drogi zrodził się w mojej głowie pomysł, żeby płynąć dalej, do Belgradu. Kolejne 478 km.
Wiecie również, że upały są nieznośne. W cieniu jest 39 stopni. Wolę nie myśleć jaka temperatura panuje na środku Dunaju, gdzie cienia nie mam w ogóle. Do tego dochodzi temat mojego rozstroju żołądka, z którym bezskutecznie walczę od 10 dni.
Wczoraj jeszcze pracowałam nad psychiką, żeby dalej płynąć, przygotowywałam wszystko do drogi jakby nigdy nic, zrobiłam zakupy spożywcze, przyniosłam ze sklepu zgrzewkę wody butelkowanej. Ale gdy dzisiaj rano znów żołądek dał o sobie znać, a upały cały czas się utrzymują, podjęłam decyzję, że nie będę kontynuować podróży. Tzn. nie zrozumcie mnie źle, nie to że nigdy nie będę kontynuować, ale nie teraz! podjęcie takiej decyzji to głos rozsądku i zapewniam Was, że jest trudniejsze, niż płynięcie dalej.
Łódkę zostawiłam w klubie wioślarskim, a sama wsiadłam do pociągu i od 12 godzin przesiadam się pomiędzy kolejnymi spóźnionymi pociągami. Najważniejsze, że zbliżam się do domu. Prześpię się i mam nadzieję, że namówię córki, żeby pojechały ze mną odebrać łódkę do Budapesztu.
 
Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, w szczególności Sławkowi Pietrusiewiczowi za opracowanie map i czuwanie nade mną, Andrzejowi Tomaszewskiemu za najcenniejsze wskazówki i ostrzeżenia na trasie, Magdzie Marynarz, która od wyprawy do Berlina, czyli już chyba 3 albo 4 lata, zawsze jest moim codziennym supportem w czasie wypraw w tematach żeglugowych, języka niemieckiego na śródlądziu oraz sprawdzania poziomu rzeki, Wojtkowi, za pomoc w tematach telekomunikacyjnych.
Wyprawę uważam za bardzo udaną, cel osiągnięty, zmęczenie minie, a wrażenia pozostaną ze mną na zawsze:-)
 

Adres

ul. Złota 11
00-123 Warszawa

Kontakt

kontakt@mariabraun.pl

+ 48 697 993 960

Menu

Śledź nas

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.