Co powie rodzina i znajomi, jeśli ja, człowiek z wyższym wykształceniem zajmę się wycinką drzew, czyszczeniem dachów, remontami albo sprzedażą samochodów?
Prześladuje cię myśl, żeby coś zmienić? Masz nawet kilka pomysłów na nowy biznes, ale nic z tym nie robisz? Kilka tygodni męczy cię ten pomysł, ale nie robisz kroku w kierunku realizacji?
Ostatnio pojawia się dużo artykułów w prasie na temat zmiany życia zawodowego, szczególnie około 50tki. Po 40tce zaczyna cię dopadać wypalenie zawodowe, zaczynasz marzyć o prowadzeniu własnego pensjonatu nad morzem, albo wypasaniu owiec w Bieszczadach. Myślisz, że nie chcesz do emerytury robić tego samego, co przez ostatnie 20 lat, ale nadal tkwisz w martwym punkcie.
Ale co by tu można zrobić, żeby zarobić i być jednocześnie szczęśliwym?
Od kilku lat myślę i myślę, a potem irytuję się, bo od samego myślenia nic się nie zmieni. Ostatnio już nawet doszłam do takiego etapu, że przecież przez te kilka lat, które myślę o zmianie, to już bym nowe studia zdążyła skończyć!
Zastanawiam się przede wszystkim co mnie powstrzymuje przez zrobieniem kroku ku nowemu życiu zawodowemu. I oto moje przemyślenia, oraz wnioski z rozmów z moimi klientami oraz przyjaciółmi biznesowymi:
Przede wszystkim obecni 45-50 latkowie, czyli ci, których dotyka wypalenie zawodowe i chcą zmienić zawód, bo do emerytury jeszcze daleko, a warto robić coś ciekawego, to osoby, które wychowywały się w poprzednim systemie, w PRL. To ludzie, którzy albo obierali ścieżkę zawodową i szli do zawodówek i techników, albo uczyli się w liceum i potem szli na studia. Ukończenie studiów i obrona były bardzo cenione, a ci, którzy zbyt wcześnie spadli w szpony dzikiego kapitalizmu i nie mieli czasu na obronę pracy magisterskiej, byli w mniejszości. Powiedziałabym nawet, że rodzice i znajomi takich osób, bardzo ubolewali, że ich dziecko nie obroniło się i nie uzyskało tytułu magistra. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że wyrośliśmy (tak! ja też należę do tego pokolenia) w poczuciu, że żeby na czymś zarabiać, to trzeba mieć na to udokumentowane wykształcenie. Z pewnością jest w tym wiele racji, jeśli jest kształcisz się na lekarza, prawnika, czy architekta. Ale jest mnóstwo innych zawodów, gdzie nie jest to aż tak kluczowe. Pomimo tego że sama od 20 lat nie pracuję w wyuczonym zawodzie (wykształcenia jestem tłumaczem z języka angielskiego) to myśląc o nowym zawodzie dla siebie prześladuje mnie myśl, że nie mam w tym kierunku wykształcenia. Że musiałabym pójść na jakieś nowe studia, a przecież na to nie mam siły ani ochoty. Problemy piętrzą się w głowie, czas płynie, a tymczasem…. Gdy rozmawiam z ludźmi młodszymi ode mnie o 10-15 lat, tzw. Millenialsami, albo pokoleniem Z, okazuje się, że w wielu przypadkach wystarczają im kursy zawodowe, żeby mieć poczucie, że mają fach w ręku.
Mniej więcej rok temu, gdy dumałam nad tym co robić po zamknięciu firmy, wymyśliłam, że chciałabym zająć się aktywizacją seniorów. I co zrobiłam po pierwsze? Zaczęłam szukać studiów podyplomowych w tym kierunku i zadawać sobie pytanie, jakie musiałabym mieć wykształcenie, żeby móc się tym zajmować.
Tymczasem, o 15 lat młodsza koleżanka, która jest trenerem personalnym, mówi mi: Maria, ale czym ty się przejmujesz? Przecież większość rynku fitness i zdrowotnego to ludzie po kilku kursach, w tym ostatnio głównie po kurach online! A ja jej odpowiadam: Kasia, ale ja tak bym nie potrafiła, przecież wg mnie, żeby być trenerem trzeba być po AWF, a żeby być dietetykiem, trzeba być po dietetyce!!!
A może nie mam racji?
I tu pojawia się kolejny temat:
Pojęcie to poznałam całkiem niedawno słuchając podcastu Strefa Psyche Uniwersytetu SWPS, właśnie nt. syndromu oszusta. To taki stan, w którym osoby, mimo obiektywnych sukcesów i kompetencji, odczuwają silne poczucie, że nie zasługują na swoje osiągnięcia i obawiają się, że wkrótce zostaną zdemaskowane jako oszuści. Stan ten dotyczy częściej kobiet niż mężczyzn, ale myślę, że może być też powiązany z zakorzenionym myśleniu o wykształceniu, jako podstawie do działania.
Przecież pracując np. w branży e-commerce, jak ja od 18 lat, mam dużo większe doświadczenie w tej dziedzinie i praktyczną wiedzę, niż osoby, które skończyły studia o takim profilu, a w niej nie pracują. Po 20 latach od skończenia studiów nasze doświadczenie liczy się dużo bardziej, niż wykształcenie.
Przyglądając się temu co moglibyśmy robić w przyszłości, być może moglibyśmy zdobyć nowy zawód robiąc kilka rzetelnych kursów zawodowych i przykładając się do nowej pracy? Może to jest teraz właściwe podejście?
Sama walczę z takim myśleniem o sobie i słuchając osób młodszych ode mnie zdecydowanie dochodzę do wniosku, że jeśli czujemy potrzebę zmiany, powinniśmy próbować! Być może pierwszy pomysł nie będzie tym docelowym. Być może wchodząc w branżę fitness, skończymy na dietetyce, a może zaczynając od sklepu internetowego skończymy jako agencja marketingowa, albo partner Google albo agencja obsługująca Amazona?
Nie spróbujesz, to się nie przekonasz!
Kolejnym blokerem naszego myślenia o realizacji pomysłów biznesowych jest strach przed tym co powiedzą znajomi i rodzina.
Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy budowałam mój wymarzony, własny biznes, czyli sklep Drewniaczek.eu, moi rodzice, oboje absolwenci politechniki, pytali mnie, po co zarywam noce i buduję coś nowego od podstaw, skoro mam pracę w korporacji. Załamywali ręce, gdy w pierwszych latach działania sklepu sama pakowałam paczki, a w szczycie sezonu świątecznego pracowałam po nocach i odpowiadałam klientom na maile o zaginionych paczkach. Ja sama, pracując często fizycznie, miałam poczucie, że na początkowym etapie, był to rodzaj downgrade’u zawodowego. Bo co jest bardziej prestiżowe – pracowanie na 20tym piętrze biurowca w centrum miasta i chodzenie w garniturze do pracy, czy jeżdżenie do hurtowni po towar, pakowanie towaru do samochodu, noszenie go do magazynu, a potem pakowanie paczek? Nie raz zadawałam sobie pytanie, co po ja to robię?
Ale gdy zaczęłam osiągać sukcesy, inaczej spojrzałam na całą sytuację. Po kilku latach czułam się już przedsiębiorcą, właścicielką biznesu, dystrybutorem kilku marek, osobą, która daje pracę innym, itp. itd.
Aż tu pewnego pięknego dnia, usłyszałam, jak osoba z rodziny (nie powiem kto, żeby tej osobie nie zrobiło się przykro) powiedziała o mnie do swojej przyjaciółki: a wiesz, Maria to ma taki SKLEPIK z zabawkami drewnianymi.
Co ? Ja? SKLEPIK? Oj, zabolało mnie, … i to bardzo. Przede wszystkim, nie ma nic złego w posiadaniu ani sklepiku, ani sklepu, ani dużego sklepu. Właściciel sklepu to taki sam przedsiębiorca jak każdy inny, też musi się znać na podatkach, księgowości, ogarniać aspekty prawne, zatrudniać ludzi i nie zginąć w gąszczu przepisów. Często musi mieć szerszą wiedzę niż pracownik na etacie. Skąd więc bierze się takie wywyższające myślenie pracowników umysłowych? Można oczywiście powiedzieć, że problem tkwił we mnie, że niepotrzebnie brałam takie rzeczy do siebie. Niemniej jednak rozmawiając z moimi klientami widzę, że nie tylko mnie dotyczy ten problem.
Całkiem niedawno rozmawiałam z kolegą grafikiem, który chce zostać arborystą (to taki człowiek co ścina drzewa z zabezpieczeniem alpinistycznym), i drugim, również grafikiem, który marzy o tym, żeby sprzedawać samochody! Trzymam za Was kciuki panowie! Odwagi!
Boimy się zabierać za tematy, które mogą być przez naszych bliskich uznawane za obniżające nasz prestiż i będące, w rozumieniu ludzi zza biurek, poniżej naszego wykształcenia . Takie myślenie często hamuje nas w próbie szukania pomysłu na siebie. A niepotrzebnie. A więc: odwagi Wam życzę!
Marchewkę w warzywniaku trzeba umieć sprzedać. Sama się nie sprzeda, a dobrze, żeby wiedzieć ile jej zamówić, żeby potem nie musieć całej rodziny karmić zwiędniętą marchewką!
Pozdrawiam wszystkich ludzi zza biurek!
Maria, co jeszcze całkiem niedawno miała „sklepik”! ;-)
ul. Złota 11
00-123 Warszawa
+ 48 697 993 960
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.