Maria Braun

  1. pl
  2. en
  1. pl
  2. en
01 września 2025

Märkische Umfahrt – pętla Szprewą, Dahme i Müggelspree 

 

Märkische Umfahrt - brandenburska pętla dla kajakarzy i wioślarzy pół godziny od granicy z Polską.

 

W tym sezonie szukam tras, które nie są daleko od domu, a w każdym razie nie bardzo daleko, oraz takich, których jeszcze nie przepłynęłam. Lubię płynąć po nowych terenach, albo odkrywać stare rejony znane np. z żeglarstwa, tym razem w wersji wioślarskiej. 

W 2021 roku, gdy płynęłam pętlę wokół Berlina, poznałam małżeństwo spod Berlina, z którym się zaprzyjaźniłam. Dostałam od nich w prezencie kilka locji rzek i przewodników. Lubię oglądać mapy i planować trasy. Tak jak wcześniej wspominałam, oprócz planów dużych wypraw, lubię mieć mniejsze plany "rezerwowe", na wypadek złej pogody, braku wody w danym regionie, albo tak jak w tym roku, braku dłuższego wolnego, żeby pojechać gdzieś dalej.

  • Märkische Umfahrt – to 180-kilometrowa pętla wodna przez Brandenburgię.

  • Trasa wiedzie przez rzeki Szprewa, Dahme, Müggelspree, jeziora, kanały oraz liczne śluzy.

  • Atut dla wodniaków z Polski: początek trasy znajduje się raptem 30 minut samochodem od granicy.

  • Dlaczego warto płynąć przeciwnie do ruchu wskazówek zegara? – jest łatwiej, bo częściowo z prądem rzek.

  • Nie jest to trasa dla dużych jednostek, ale dla takich, które da się przenieść, szczególnie, że na tej pętli jest jedna śluza, która jest chwilowo (od 5 lat) nieczynna - śluza Alt Schadow. I nie ma tam żadnych udogodnień typu wózki. Przenoska nie jest długa, ale na pewno nie nadaje się dla żadnych motorówek ani jachtów. 

 

Całą pętlę przepłynęłam w niecałe 5 dni, natomiast radziłabym zarezerwować trochę więcej czasu, żeby spokojniej płynąć.

 

Dzień 1. Start w Beeskow – miejscowość najbliższa od polskiej granicy.

 

Pierwsze dwa dni spędziłam z moją przyjaciółką Magdą zwaną Magdą Marynarz, która płynęła swoim kajakiem. Dwie kobiety pływające solo wybrały się na wspólny wypad! Postanowiłyśmy spróbować jak to jest nie płynąć w pojedynkę. Płynęłyśmy razem dostosowując tempo do siebie. Zaczęłyśmy od noclegu w Kanu Klubie w Beeskow. Tam można było bez problemu zostawić samochód na kilka dni. Nocleg był stosunkowo drogi jak na tego typu kluby, bo dla  jednej osoby w namiocie kosztował 17 Euro. 

Pozostałe osoby, które nocowały w tym klubie ruszały razem z nami tuż przez godziną 10tą, bo od 10tej była czynna śluza samoobsługowa. Płynęłyśmy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, żeby skorzystać z prądu w rzece i poruszać się sprawniej. 

Miasteczka nie udało mi się zwiedzić, ale podobno ma średniowieczny klimat oraz zamek.

Kilkaset metrów od Kanu Klubu znajdowała się pierwsza śluza Schleuse Beeskov. To śluza samoobsługowa, gdzie za pomocą ciągnięcia za niebieski hebel uruchamia się procedurę śluzowania. Trzeba tylko czytać (po niemiecku) kolejne komendy i grzecznie je wykonywać. Czyli najpierw trzeba poczekać na przygotowanie śluzy, następnie wrota się otwierają, wpływa się do środka, w środku trzeba znów pociągnąć na niebieski hebel i wrota się zamykają. Woda idzie w tym przypadku w dół i na koniec drugie wrota się otwierają. Oczywiście trzeba przestrzegać sygnalizacji świetlnej. Kusiło nas, żeby wypłynąć jak tylko wrota się otworzyły, ale nasi niemieccy towarzysze śluzowania powiedzieli, że to jest "verboten", więc poczekałyśmy grzecznie na zielone światło. W razie problemów technicznych w śluzie jest też drugi hebel - koloru czerwonego - za który trzeba pociągnąć, gdyby coś się niepokojącego działo.

Nigdy wcześniej nie płynęłam przez taką śluzę, więc ucieszyłam się, że płynęli z nami inni kajakarze, którzy nas instruowali co trzeba robić po kolei. Mogę śmiało powiedzieć, że nie ma się czego bać. Da się taką śluzę pokonać nawet w pojedynkę.

Płynęłyśmy dalej Szprewą w kierunku Kanału Spree-Oder-Wasserstraße (SOW). Obrałyśmy bardziej krętą i urokliwą trasę i popłynęłyśmy na rozwidleniu w lewo, czyli przez Drahendorfer Spree. Po drodze zaliczyłyśmy jeszcze kolejną śluzę samoobsługową Schleuse Neubrück, która była śluzą ręczną. Tu nadal płynęłyśmy razem z poznanymi wcześniej kajakarzami, więc wspólnie pokonaliśmy tę przeszkodę właściwie bez opóźnień. Następnie czekała na nas przenoska przez jaz. Wszystko było dobrze zorganizowane dla kajakarzy. Na przenosce był wóz na szynach. Wóz był dość ciężki, ale we dwie dałyśmy radę przeciągnąć kajak i łódkę, na dwie tury, rzecz jasna. 

Upał był ogromny, więc gdy tylko nadarzała się okazja, wskakiwałyśmy do wody. Następnie wpłynęłyśmy na Kanał SOW, a na nocleg zatrzymałyśmy się około 8 km przez Fürstenwalde, na dziko, ale w dość głośnym miejscu, bo blisko autostrady A12. 

Ponieważ byłyśmy we dwie, wieczór spędziłyśmy na pogaduszkach przy ognisku. To nietypowa sytuacja na moich spływach, bo zawsze trzymam się zasady, że gdy jestem sama, to nie palę ognisk. Ale skoro nie byłam sama, to uznałyśmy, że możemy posiedzieć przy ogniu.

 

Dzień 2. SOW i Müggelspree do Ekrner

 

Drugiego dnia wystartowałyśmy wcześnie, żeby przepłynąć trochę kilometrów zanim będzie bardzo gorąco. W Fürstenwalde zahaczyłyśmy o sklep i dość szybko udało nam się załapać na śluzowanie z hausbotem. Dzięki temu nie musiałyśmy korzystać z wózków do przewozu kajaków i łódek. Te wózki, to niby nie jest problem, ale jednak jest to spory wysiłek i zważywszy na wagę mojej łódki z bagażem, to jest to jednak dość męczące. 

Od śluzy Fürstenwalde płynęłyśmy jeszcze około 5 km głównym kanałem SOW, żeby przy starej, nieczynnej śluzie Große Tränke odbić w prawo przez jaz (kolejna przenoska) na Müggelspree. Słówko na temat Große Tränke - na to miejsce zwróciłam uwagę już przy poprzedniej podróży tą trasą cztery lata temu - to pozostałość po śluzie, w postaci jednej ściany od śluzy, czyli płynie się kanałem i nagle zamiast trawiasto - kamienistego brzegu, płynie się koło ceglanej ściany, drabinek i polerów od śluzy. Wszystko jest ładnie utrzymane i kręci się tam trochę turystów na rowerach, motorach, kempingujących.  

Müggelspree to ciekawy, bardzo kręty odcinek. Jest tam malowniczo i co chwilę można zatrzymać się w dogodnym miejscu na postój, kąpiel, albo nawet na nocleg. Widziałyśmy tam mnóstwo miejsc na potencjalny biwak. A wypatrywanie noclegów to taki sport każdego chyba wodniaka, który śpi na dziko. Dodam, że najlepsze miejscówki na spanie zawsze spotykam z samego rana. Wieczorem, gdy już naprawdę chcę gdzieś rozbić namiot, zwykle jest z tym dużo gorzej :-). Zgodnie z tą regułą, im bliżej byłyśmy miejscowości Erkner, tym noclegów było mniej, w końcu zdecydowałyśmy więc, że zatrzymamy się w klubie wioślarskim w Erkner - Rv Wasserfreunde Erkner e.V. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w takich klubach, nie zawiodłyśmy się i bez problemu mogłyśmy rozbić namioty i korzystać z infrastruktury klubowej, czyli sanitariatów i kuchni, a nawet napić się piwa z samoobsługowego baru, gdzie odliczoną kwotę wrzuca się do skarbonki. Uwielbiam te klimaty. Dokładnie tak samo było na Dunaju oraz w czasie poprzednich podróży po niemieckich wodach. 

W Erkner dobiegła końca nasza wspólna podróż z Magdą i od trzeciego dnia płynęłam już sama. 

 

Dzień 3. Z Erkner przez Köpenick i jezioro Dahme do jeziora Krüpelsee

 

To był dzień w stylu wielkomiejskim. Cały dzień mijałam mariny, domy z prywatnymi pomostami, kluby wodniackie, w tym żeglarskie, a także tor regatowy Berlin-Grünau. Moja trasa bardzo mocno zbliżyła się do Berlina. 

Zaraz za Erkner zaczyna się tzw. Mała/Nowa Wenecja (zależnie od źródeł to Klein lub Neu Venedig). Płynęłam głównym kanałem, ale na boki rozchodziły się maleńkie kanały z domkami z prywatnymi pomostami i drabinkami do kąpieli prowadzącymi do kanałów. Wygląda to urokliwie i różni się od włoskiej Wenecji z pewnością mniejszą ilością turystów oraz brakiem dużych kamienic. Płynie się przez dzielnicę domków jednorodzinnych - letnich oraz całorocznych. 

Z "Wenecji" przepłynęłam na jezioro Großer Müggelsee, które jak sama nazwa wskazuje, było naprawdę duże. Na tyle duże, że jak na nie wpłynęłam, to nie byłam pewna gdzie znajduje się kolejny kanał, do którego mam wpłynąć. A potem był już Köpenick. To przedmieścia Berlina i piękny zamek Köpenick, który jest usytuowany tuż przy wodzie. Te tereny pamiętam z poprzedniej podróży, więc była to miła powtórka. Następnie przepływałam koło Regattastrecke Berlin Grünau, czyli tor regatowy dla wioślarzy, kajakarzy i kanadyjkarzy. W Zeuthener odwiedziłam znajomych, których poznałam w czasie mojej pierwszej niemieckiej wyprawy. Wpadłam do nich na kawę i ciasto na ich jachcie motorowodnym. To ci sami ludzie, którzy zaopiekowali się mną i pomagali przy okrążaniu Berlina. 

Po sprawnym prześluzowaniu się przez śluzę Neue Mühle, na nocleg dopłynęłam do kolejnego klubu wioślarskiego Ruderverein Zernsdorf. Ten klub polecam każdemu, kto będzie tamtędy płynął. Jest tam niesamowity widok na zachód słońca. Klub znajduje się na cyplu, więc jest po prostu pięknie. Gdy tam przypłynęłam byłam zupełnie sama. Ale potem pojawił się stróż, który pozwolił mi zostać na noc, jak zawsze za 8 Euro z możliwością korzystania z sanitariatów i kuchni. 

 

Dzień 4. Z  Krüpelsee na ostatni nocleg na Biwakplatz w Neuendorf

 

Wyznaczone miejsca biwakowe (biwakplatz) były dla mnie prawdziwą niespodzianką na tej trasie. Ciekawy, przemyślany koncept. Miejsca biwakowe są oznaczone na mapie. Jest tam niskie podejście, zwykle wyłożony drewnem brzeg, czasami z pomostem. Są sanitariaty, śmietniki, ławeczki i wystrzyżona trawa. Cześć tych miejsc jest darmowa, a część płatna ok 10 Euro. Wieczorem przyjeżdża człowiek i zbiera pieniądze za nocleg. 

Ale zanim dopłynęłam na nocleg czekała mnie przeprawa przez dwa jazy, które nie miały śluz, tylko przenoski. Ta przeszkoda wodna znajduje się przy miejscowości Märkisch Buchholz.  Jazy oddalone są od siebie o około 500 m. Przenoski mają udogodnienia w postaci szyn i wózków do przewozu. Problem polega na tym, że wózki są wyjątkowo ciężkie, a wysokość do pokonania bardzo duża. Więc taki ciężki wóz trzeba wciągnąć mocno pod górę. Przy pierwszym jazie jest nawet wyciągarka elektryczna, ale wygląda jakby od lat już nie działała. O tych jazach mówił mi już wcześniej napotkany turysta i ostrzegał, że to może być przeszkoda nie do pokonania w pojedynkę. I miał rację. A więc jeśli ktoś wybiera się tam sam, to powinien przeznaczyć na to miejsce sporo więcej czasu, żeby poczekać na kolejnych płynących, albo na przechodniów. Ja miałam szczęście, bo jakiś mieszkaniec tej miejscowości, jak zobaczył, że jestem sama, sam zaproponował mi pomoc. Udało nam się, we dwoje, ale tylko dlatego, że mój pomagier był silny i młody. Było ciężko. Przy kolejnym jazie nikogo nie było i jedyne co udało mi się zrobić, to wyciągnąć łódkę na wózek. A potem wózek nie chciał drgnąć ani o centymetr. Uznałam, że skoro wózek jest jeden, a moja łódka już na nim jest, to ktokolwiek podpłynie, będzie najpierw musiał mi pomóc. Ponieważ było gorąco, znalazłam najbliższy cień i zasnęłam na godzinę, a gdy się przebudziłam, właśnie podpłynęła pomoc w postaci młodego mężczyzny na pontonie. W ten sposób, bo 2-3 godzinach pokonałam obie przeszkody.

Potem z atrakcji tego dnia pozostała już śluza Spreeschleuse Leibsch, która jest całkowicie samoobsługowa, to znaczy, że trzeba sobie ręcznie zamknąć wrota, poprzesuwać odpowiednio heble, które znajdują się na mostkach, oraz następnie otworzyć ręcznie wrota. Trzeba to obsłużyć będąc na lądzie. To zadanie również nie wydaje się skomplikowane, tak długo, jak podróżuje się grupą. Ja natomiast musiałam wciągnąć łódkę do śluzy na cumie, następnie obsłużyć śluzę, gdy łódka była pusta w środku w śluzie, a następnie okazało się, że mostki są tak zbudowane, że nie jestem w stanie wyciągnąć łódki na cumie poza śluzę, tylko musiałam wejść po drabince do łódki i wypłynąć z niej na pagaju. Ta śluza składa się z dwóch tak działających śluz, więc żeby dojść do wprawy, całą operacją powtórzyłam ponownie za chwilę. 

Do wieczora utrzymywała się bardzo wysoka temperatura, więc gdy napotkałam plac biwakowy z pomostem i cieniem od wierzb, uznałam że to jest moje miejsc na ten wieczór i nie płynę dalej. 

 

Dzień 5. Niedziałająca ziemna śluza Alt Schadow - zakończenie pętli w Beeskow

 

Pozostało już niewiele, żeby ukończyć pętlę. Pierwszym wyzwaniem było pokonanie nieczynnej śluzy Alt Schadow. Przy wcześniejszych śluzach były informacje, że ta śluza będzie zamknięta i żeby nie płynęły tamtędy jachty. Wszystko sprawiało wrażenie, jakbym śluza była nieczynna od niedawna, ale starszy pan, którego spotkałam przy śluzie powiedział, że tak jest już od ponad 5 lat. Obok podobno miała być zbudowana nowa, samoobsługowa śluza, ale śladu żadnych prac budowalnych nie udało mi się tam wypatrzyć. Śluzę udało mi się sprawnie pokonać przy pomocy kajakarza, którego tam spotkałam. Natomiast nie było tam typowych ułatwień dla kajakarzy jak wózki, czy szyny. Łódkę trzeba było wynieść po schodkach. 

Dalej Szprewa wiła się pięknie wśród lasów i łąk. Było malowniczo i pusto, a ostatni fragment do Beeskow było bardziej tłoczno, ponieważ trasa wiodła przez jezioro, gdzie były motorówki, supy i inne jednostki na wodzie. 

W Beeskow znalazłam slip, przy którym udało mi się przycumować, przyprowadzić samochód z parkingu oraz przy pomocy obecnych w pobliżu osób, zapakować łódkę na dach. Ta operacja szczęśliwie poszła sprawnie. Potem czekał mnie już tylko powrót do domu.

Praktyczne wskazówki dla wodniaków

  • Dystans i czas: 180 km, zależnie od tempa – od 5 do 8 dni.

  • Śluzy: wiele, ale dobrze zorganizowane.

  • Biwaki i mariny: liczne, często z infrastrukturą (WC, prysznice, prąd).

  • Sprzęt: kajak, canoe, packraft – wszystko się sprawdzi, choć na dużych jeziorach warto uważać na wiatr i falę od motorówek.

 

Jeśli szukasz przygody, która łączy naturę, kulturę i sport – Märkische Umfahrt jest strzałem w dziesiątkę.

Polecam też inne wpisy z moim wypraw:

Łabą z Drezna do Lubeki 

Dunajem z Kelheim do Budapesztu

 

Adres

ul. Złota 11
00-123 Warszawa

Kontakt

kontakt@mariabraun.pl

+ 48 697 993 960

Menu

Śledź nas

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.