Dokładnie 29 marca 2024.r oddałam właścicielowi lokalu klucze od magazynu i biura. W tej lokalizacji, w byłej pierkarni na warszawskim Ursynowie, spędziłam 8 z 17 lat prowadzenia mojej firmy. Był Wielki Piątek. Większość ludzi myślała już o świątecznych zakupach i gotowaniu, a ja byłam skoncentrowana na zamknięciu pewnego etapu mojego życia zawodowego. Ostatnie dwa miesiące to był czas szalony. Wyprzedaż towaru, mebli, regałów, sprzętów firmowych. Liczne rozmowy z przedsiębiorcami, szukanie rozwiązań, jak do końca marca pozbyć się wszystkiego, co nagromadziło się przez 17 lat działania firmy. Do tego należało wypowiedzieć mnóstwo umów (pracownicy, kurierzy, internet, telefony, itp, itd.).
Czwartek był ostatnim dniem pracy moich pracowników. Wiadomo, skoro i tak kończą pracę, to chcą mieć piątek przed świętami wolny. W sumie nie ma się czemu dziwić. O 16tej ostatni pracownik pożegnał się ze mną, podziękował za lata współpracy, życzył mi wszystkiego najlepszego na święta i wyszedł. Rozejrzałam się po firmie (bądź co bądź 250 m2 magazynu, 6-8 biurek z komputerami) i zrozumiałam, że sama nie mam najmniejszych szans posprzątać tego bałaganu, choćbym sprzątała jeszcze przez tydzień. Na pomoc przyszła moja rodzina, oraz inni przedsiębiorcy. Koleżanka, która prowadzi sklep z zabawkami na osiedlu powiedziała, że przyjdzie w piątek od rana mi pomóc. Kolega, którego firma od lat opiekowała tematami IT w mojej firmie, przyjechał i zabrał wszystkie komputery i cały sprzęt IT do siebie, żeby przejrzeć co się jeszcze nadaje to użytku, a co trzeba oddać na elektrośmieci.
Wszystko co na koniec zostało, nie miało szans zmieścić się do mojego małego samochodu dostawczego. Część pozostałego towaru rozwiozłam do dwóch zaprzyjaźnionych sklepów zabawkowych, część rzeczy została w magazynie, żeby odebrać je w ciągu kilku dni, a resztę wcisnęłam na siłę do samochodu, który na koniec zapakowany był po dach pozostałym towarem, elektrośmieciami, miotłami, wiadrami, pozostałymi materiałami biurowymi, a nawet drabinami. Po raz nie wiem który zamiotłam podłogę i odkurzyłam, wyniosłam kolejne śmieci, w końcu oddałam klucze i pożegnałam się z właścicielem budynku. Wsiadałam do samochodu, odpaliłam silnik, a z emocji i zmęczenia popłynęły mi łzy. Dla jasności: to nie łzy z powodu zamknięcia firmy, to łzy z emocji i totalnego zmęczenia ostatnimi miesiącami. I łzy ulgi, że odważyłam się na ten krok.
Pierwsze tygodnie życia bez firmy.
Mówię o tym, że zamknęłam firmę, ale prawda jest odrobinę inna. Faktycznie planowałam zamknąć całą firmę, tzn. wyrejestrować ją całkowicie. Natomiast w toku rozmów z przedsiębiorcami, w tym z moją konkurencją na rynku zabawek, doszłam do wniosku, że nie warto jej zamykać. Adam, moja konkurencja, człowiek, któremu chciałam przekazać moich największych klientów, powiedział mi: Maria, obsługa klienta to relacje z konkretnymi osobami, jeśli przejmiemy twoich klientów, to wiemy, że wkrótce ich stracimy, bo jesteś tak rozpoznawalna na rynku, że nie będziemy w stanie pracować tak jak ty i cała twoja praca pójdzie na marne. To Adam zasugerował, żebym nie zaprzepaszczała lat pracy, tylko zostawiła sobie w ramach firmy obsługę jednego do dwóch największych klientów i pracowała z tymi klientami wyłącznie zdalnie - bez posiadania magazynu i pracowników. Doszłam do wniosku, że pozostawienie firmy daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa - pracy będę miała bardzo mało, odzyskam czas i wolność, a jednocześnie zachowam możliwość szybkiego wejścia w nowe pomysły biznesowe. Gdybym zamknęła firmę i miała myśleć od nowa o jej otwarciu wraz z nowym pomysłem, zawsze barierą byłyby formalności, wysokie koszty ZUSu i księgowości, itp. itd.
A zatem jestem w domu, siedzę przy biurku zbudowanym ze starej szafy, tak żeby oprócz komputera i monitora pomieściły się jeszcze segregatory i inne dokumenty, które jestem zobowiązana trzymać przez pełne 5 lat.
W końcu takiej wolności chciałam, do tego dążyłam i tego gratulowali i zazdrościli mi inni przedsiębiorcy. A więc teraz pora nauczyć się tego nowego życia i tej wolności!
Tydzień 1: to tydzień poświąteczny, a więc krótszy. Cały tydzień zajęło mi rozpakowywanie samochodu oraz sprzedaż reszty towaru. Końcówek towaru nie da się sprzedać do zera, jedyny sposób to sprzedać je w pakiecie - wszystko za super cenę. I tu los się do mnie uśmiechnął - koleżanka z branży zdecydowała się odkupić resztę towaru - wszystko co zostało. Oczywiście za naprawdę dobrą cenę. Szczęśliwa jestem, że udało się dopiąć ten deal, chociaż wiem, że na opłacenie faktur będę musiała długo poczekać. Z kolei koleżanka będzie miała możliwość spróbowania handlu innymi towarami niż dotychczas.
A więc pierwsze dni to przewożenie towaru, segregowanie papierów, wywożenie papierów do zniszczenia, oddawanie rzeczy niepotrzebnych. Sprzedałam również koledze z branży stronę ekomaluch.pl, pustą, samą domenę. Paweł ma na nią pomysł, więc trzymam za niego kciuki! Taka sprzedaż to niby tylko wystawienie faktury, ale wiąże się z tym sporo zamieszania formalnego - cesje, przekazywanie haseł, podstawowych informacji o tym jak działa strona, itp.
Do tego, jako że nie mam już pracowników, teraz to na mnie spoczywa przygotowanie dokumentów do księgowości, w końcu marzec trzeba zamknąć!
Tydzień 2: mam mocne postanowienie! od tego tygodnia zaczynam korzystać z mojej wolności. Każdego dnia pilnuję, żeby znaleźć czas dla siebie na sport, na spacer z koleżanką, albo na pojechanie nad Wisłę. Jak od początku się dobrze nie zorganizuję, to czas mi będzie przelatywał między palcami i nic w ciągu dnia nie zrobię.
Od 3 miesięcy mamy w domu psa. Fajny psiak, ale już widzę, że gdy córka zaśpi, albo ma więcej nauki, to naturalnym ochotnikiem do spacerów z psem jestem ja. Bo w końcu nie pracuję i nie muszę wyjść z domu na konkretną godzinę!
Nadrabiam porządki domowe - umyłam okna.
Wszystko fajnie. Okna i tak trzeba było umyć. Ale jak to zrobić, żeby nie zrobić z siebie kury domowej i nie zajmować się obsługą całego domu...? Muszę się pilnować.
Zaczynam mieć nowych znajomych na osiedlu - innych właścicieli psów. Jako że rano nie spieszy mi się do pracy, mogę dłużej porozmawiać z ludźmi. To ciekawe doświadczenie. Mam wrażenie, że rozwój technologii zawiódł nas w ślepy zaułek, ludzie teraz potrzebują psów, żeby wyjść z domu i żeby ze sobą porozmawiać...
Tydzień 3: telefony dzwonią coraz rzadziej. W końcu tego chciałam, prawda? Mieć więcej spokoju, nie rozmawiać z klientami detalicznymi, nie słuchać ich wywodów nt. swoich genialnych dzieci.... Ta cisza jest nową sytuacją. W pewnym sensie niepokojącą. Tak jakby odchodzi się w zapomnienie?... Ech, to na pewno tylko takie wrażenie.
Większość dokumentów za marzec już przygotowałam dla księgowości, wprowadziłam też mnóstwo korekt za towar, który mogłam zwrócić. A więc papierowe sprzątanie poprzedniego miesiąca zbliża się do końca. Zabieram się ostro za pracę nad moimi dwoma klientami, którzy pozostali mi do współpracy. Chciałabym im znacząco rozbudować ofertę, tak żeby z tej samej pracy mieć trochę więcej pieniędzy. To wymaga kilku dni pracy nad przygotowaniem ofert oraz opisów produktów, które chciałabym wprowadzić. Na razie nie będę miała z tego dużo pieniędzy, ale mam nadzieję, że mój obecny cel biznesowy, czyli zarobić na ZUS, koszt księgowości oraz koszty typu telefon, internet czy samochód zostanie bez problemu osiągnięty. Zapytasz czemu nie mam ambitniejszych celów biznesowych? W tym momencie nie chodzi o ambicje. Muszę odpocząć od codziennego prowadzenia firmy oraz zrobić przestrzeń w głowie dla nowych pomysłów. Mam takie powiedzenie: bieżączka zabija. Codzienne gaszenie pożarów w małej firmie jest zmorą wielu moich znajomych - przedsiębiorców. Przychodzisz do pracy i masz plan zrobić coś rozwojego, a tymczasem już na progu dowiadujesz się, że trzeba ugasić jakiś pożar i załatwić coś pilniejszego.
A więc najbliższą przyszłość zamierzam spożytkować na oderwanie się od tej "bieżączki", nabranie dystansu i zapewne wymyśleniu czegoś nowego.
W piątek spotkałam się na biznesowym brunchu z Agatą, producentką produktów ekologicznych, była moim dostawcą towarów w Ekomaluchu. Wiele razy rozmawiałyśmy przez telefon, ale nigdy wcześniej się nie widziałyśmy. Miałam odpoczywać i na razie nie myśleć co dalej, a jak to zwykle w rozmowach z przedsiębiorcami, pojawiły się nowe pomysły biznesowe. Ale na razie podchodzę do wszystkiego z rezerwą i dystansem. Czuję się cały czas rekonwalescentką, jakbym była po jakichś ciężkich przejściach. A może po nich jestem i dlatego tak się czuję...?
Wczoraj otrzymałam też od Doroty, koleżanki, która pracuje w firmie Henkel, ofertę pracy u nich w firmie. Hmm... na razie nie umiem sobie siebie wyobrazić pracującej na etacie... ale może to się za jakiś czas zmieni?
Od kilku dni pracuję nad modyfikacją strony mariabraun.pl, wcześniej ta strona była zawieszona na mbcreations.pl, ale uznałam, że nazwy mbcreations nie używam już od ponad 10 lat, więc prędzej ktoś będzie mnie szukać na mariabraun.pl niż jako mbreations. Jak zwykle przy zmianach domen i grzebaniu w DNS, nie obyło się bez problemów technicznych. Nie wiem czy ta strona kiedykolwiek do czegoś mi się przyda i czy powinnam w ogóle ją robić, ale chyba tak bardzo przywykłam do posiadania stron internetowych, że nie umiem sobie wyobrazić nie posiadania strony www.
Tydzień 4. Pogoda mi sprzyja. Jest zimno, więc mobilizuję się i ogarniam tematy przy komputerze. Piszę artykuły blogowe. Sama siebie pytam po co to robię, ale mam wrażenie, że to unikalna sytuacja w moim życiu i chcę ją dobrze zapamiętać. Moim celem jest przemyślenie dobrze tego co chcę robić w swoim nowym wcieleniu zawodowym. Chcę wybrać świadomie. To nie los ma mnie gdzieś rzucić i za mnie zdecydować, to ja chcę wybrać. Bo możliwe że jest to moja ostatnia zmiana zawodowa w życiu.
Około 5-6h dzisiaj pisałam artykuł o zamknięciu firmy. Może jest to grafomaństwo pod poduszkę, a może się do czegoś przyda? Wiele osób mówiło mi, że dużo wnoszą z rozmów biznesowych ze mną, więc może ktoś się zainspiruje i po przeczytaniu odważy się na śmiały krok?
ul. Złota 11
00-123 Warszawa
+ 48 697 993 960
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.